Nie jest jednak tak, że w ogóle nie odczuwamy skutków tego, co dzieje się za granicą. Wystarczy wizyta na stacji paliw, aby poczuć na własnej kieszeni, że gospodarczy kryzys na świecie wciąż ma się dobrze. Ceny paliw zbliżyły się do 6 zł i tak naprawdę nikt nie wie, czy to już koniec ich galopady czy też będą rosły dalej. To, co cieszy polskich eksporterów, czyli tania złotówka, dokłada swoje do cen paliw na stacjach. Dolar, w którym rozlicza się transakcje na rynkach paliwowych, kosztuje obecnie ponad 3,3 zł, podczas gdy trzy lata temu cena była o złotówkę niższa. Nie trzeba być matematykiem, aby wiedzieć, że taki wzrost jego kursu musi przełożyć się na wyższe ceny paliw.
Co prawda od 1. stycznia, dostosowując się do wymogów UE, rząd podniósł o 16 gr podatki (akcyzę i opłatę paliwową) doliczane do ceny litra oleju napędowego, ale nie to waży najmocniej na cenach paliw. Sytuację komplikuje wzrost napięcia na Bliskim Wchodzie, a zwłaszcza konfliktowa polityka władz Iranu, które z kierowców na całym świecie uczyniły zakładników w swoich utarczkach z Izraelem i USA. Szantaż paliwowy nie jest niczym nowym, ale wciąż jesteśmy wobec niego tak samo bezradni. Jeśli dojdzie do blokady cieśniny Ormuz na Morzu Arabskim, przez którą transportuje się 25 proc. światowej ropy, ceny paliw mogą wrosnąć jeszcze bardziej.
Politycy opozycji żądali, aby na posiedzeniu Sejmu premier Donald Tusk przedstawił informację w sprawie wzrostu cen paliw. Wnosili także o powołanie parlamentarnego zespołu w tej sprawie. Problem w tym, że – chociaż byśmy powołali komisję śledczą dążącą do wyjaśnienia przyczyn galopady cen paliw na światowych rynkach – nie zmieni to kompletnie nic. No chyba że nasi opozycyjni politycy znają osobiście prezydenta Iranu i mogą wpływać na kurs dolara.: – powiedziała jedna z posłanek. Przeczą temu jednak fakty – dotychczasowe interwencje ze strony rządu, a przecież takowe miały miejsce w przeszłości, przynosiły efekt równie nietrwały, co niewielki.
Ceny paliw rosną już od samego faktu, że się o nich rozmawia i tak będzie dopóty, dopóki ropa naftowa nie przestanie być elementem przetargowym w polityce państw, które posiadają jej największe zasoby. Rozumiem, że niemająca pomysłu na zaistnienie w sondażach Solidarna Polska potrzebuje rozgłosu za wszelką cenę, ale twierdzenie, że rząd może spowodować trwałą obniżkę cen na stacjach paliw jest populizmem.
Ceny paliw w Polsce zależą przede wszystkim od ceny baryłki ropy naftowej w Londynie. Jest jednak nadzieja, że stawki za paliwo wkrótce mocno spadną. W USA, które są największym importerem ropy naftowej na świecie, pracuje się intensywnie nad pozyskiwaniem jej z... łupków. Dzięki nim w USA już udało się znacząco obniżyć ceny gazu ziemnego, a jeśli teraz uda się pozyskiwać z nich ropę na masową skalę, może oznaczać to prawdziwą rewolucję i galopadę cen paliw na światowych rynkach, ale tym razem w dół. A trzeba wspomnieć, że według szacunków USA mogą mieć w łupkach kilkukrotnie więcej ropy, niż Arabia Saudyjska. Już teraz rozważa się pomysł, by drogą USA podążyła i Polska. To wciąż jednak scenariusze na przyszłość, a dopóki nie staną się rzeczywistością, musimy cierpliwie znosić wahania cen ropy naftowej na świecie i trzymać kciuki za spokój na Bliskim Wschodzie.
My, którzy dziesięciolecia walczyliśmy o demokrację i wolny rynek, teraz nie możemy poddawać się populizmowi i – zawracając rzekę kijem – wracać do czasów gospodarki ręcznie sterowanej. Ktoś, kto o tym marzy, może się wybrać na Kubę lub do Korei Północnej. Wtedy dość szybko i skutecznie przypomni sobie, jak się kończą w gospodarce rządy nieodpowiedzialnych polityków.
Co prawda od 1. stycznia, dostosowując się do wymogów UE, rząd podniósł o 16 gr podatki (akcyzę i opłatę paliwową) doliczane do ceny litra oleju napędowego, ale nie to waży najmocniej na cenach paliw. Sytuację komplikuje wzrost napięcia na Bliskim Wchodzie, a zwłaszcza konfliktowa polityka władz Iranu, które z kierowców na całym świecie uczyniły zakładników w swoich utarczkach z Izraelem i USA. Szantaż paliwowy nie jest niczym nowym, ale wciąż jesteśmy wobec niego tak samo bezradni. Jeśli dojdzie do blokady cieśniny Ormuz na Morzu Arabskim, przez którą transportuje się 25 proc. światowej ropy, ceny paliw mogą wrosnąć jeszcze bardziej.
Politycy opozycji żądali, aby na posiedzeniu Sejmu premier Donald Tusk przedstawił informację w sprawie wzrostu cen paliw. Wnosili także o powołanie parlamentarnego zespołu w tej sprawie. Problem w tym, że – chociaż byśmy powołali komisję śledczą dążącą do wyjaśnienia przyczyn galopady cen paliw na światowych rynkach – nie zmieni to kompletnie nic. No chyba że nasi opozycyjni politycy znają osobiście prezydenta Iranu i mogą wpływać na kurs dolara.
Ceny paliw rosną już od samego faktu, że się o nich rozmawia i tak będzie dopóty, dopóki ropa naftowa nie przestanie być elementem przetargowym w polityce państw, które posiadają jej największe zasoby. Rozumiem, że niemająca pomysłu na zaistnienie w sondażach Solidarna Polska potrzebuje rozgłosu za wszelką cenę, ale twierdzenie, że rząd może spowodować trwałą obniżkę cen na stacjach paliw jest populizmem.
Ceny paliw w Polsce zależą przede wszystkim od ceny baryłki ropy naftowej w Londynie. Jest jednak nadzieja, że stawki za paliwo wkrótce mocno spadną. W USA, które są największym importerem ropy naftowej na świecie, pracuje się intensywnie nad pozyskiwaniem jej z... łupków. Dzięki nim w USA już udało się znacząco obniżyć ceny gazu ziemnego, a jeśli teraz uda się pozyskiwać z nich ropę na masową skalę, może oznaczać to prawdziwą rewolucję i galopadę cen paliw na światowych rynkach, ale tym razem w dół. A trzeba wspomnieć, że według szacunków USA mogą mieć w łupkach kilkukrotnie więcej ropy, niż Arabia Saudyjska. Już teraz rozważa się pomysł, by drogą USA podążyła i Polska. To wciąż jednak scenariusze na przyszłość, a dopóki nie staną się rzeczywistością, musimy cierpliwie znosić wahania cen ropy naftowej na świecie i trzymać kciuki za spokój na Bliskim Wschodzie.
My, którzy dziesięciolecia walczyliśmy o demokrację i wolny rynek, teraz nie możemy poddawać się populizmowi i – zawracając rzekę kijem – wracać do czasów gospodarki ręcznie sterowanej. Ktoś, kto o tym marzy, może się wybrać na Kubę lub do Korei Północnej. Wtedy dość szybko i skutecznie przypomni sobie, jak się kończą w gospodarce rządy nieodpowiedzialnych polityków.