Już niedługo banki uruchomią kolejną edycję akcji kredytowej, która cieszy się nad Wisłą coraz większą popularnością. Chodzi o kredyt na podatek, który co roku musi do Urzędu Skarbowego pokornie płacić niemal co piąty Polak. Rachunek zysków i strat jest prosty – jeśli nie weźmie kredytu, fiskus pogrąży go w długach. Bank też może to zrobić, ale najpierw rozłoży należność na raty.
Kredyt na podatki jest produktem, który do polskich banków trafił z zachodu. I choć wciąż nie zalśnił na polskim rynku eksplozją popularności, klienci coraz chętniej spoglądają w stronę banków szukając pomocy przy rozliczaniu się z bezwzględnym Skarbem Państwa.
Za niezapłacenie podatku na czas niemal na pewno czeka podatnika sroga kara – przynajmniej kilka tysięcy złotych mandatu, postępowanie karno-skarbowe i konieczność spłacenia należności wobec fiskusa. A za każdy dzień zwłoki urzędnicy podatkowi skrupulatnie naliczają karne odsetki. Istna pętla finansowa. W najgorszym wypadku urząd skarbowy może zająć konta podatnika i bezlitośnie odbierać mu wszystkie wpływy, aż do momentu, kiedy należność zostanie spłacona. Nic dziwnego, że takiego scenariusza boją się wszyscy pracujący i niepracujący Polacy.
Pierwszy ruch na kontach w przeddzień zbliżania się terminu ostatecznego rozliczenia z fiskusem zauważył Multibank, który odkrył badając konta klientów, że jedna trzecia z nich przelewając podatki do urzędów skarbowych pisze w tytule, że są one rozliczeniami PIT. I postanowił zaoferować nowatorski jeszcze niedawno produkt – czyli kredyt, koniecznie nie mniejszy niż 3000 zł, ale nie wyższy, niż wartość należności wobec Skarbu Państwa. Warunkiem otrzymania takiego kredytu było i jest przedstawienie rocznego rozliczenia podatkowego.
@@
Szybko w ślad za tym bankiem poszły następne. Niemal na podobnych zasadach (niemal – bo oferty różnią się drobnymi szczegółami) umożliwiają terminowe rozliczanie się z zaległości podatkowych rozkładając je na raty – jeśli trzeba nawet na pięć lat.
Choć jest to niewątpliwie ostatnia deska ratunku dla podatników, w dłuższej perspektywie jest zapowiedzią kłopotów finansowych. Bo w kolejnym roku znów trzeba się przed państwem spowiadać z podatków, znów trzeba dopłacać do rocznego PIT. A pierwszy kredyt jeszcze nie został spłacony.
Niewątpliwie winę za całość ponosi nie najlepszy system podatkowy w Polsce. Progi podatkowe i ulgi powodują ogromne zamieszanie. Pracodawcy odprowadzają podatek swoich pracowników zakładając w większości przypadków niższy próg. Ale przekroczenie go choćby o złotówkę powoduje wejście w kolejną stawkę i przykry obowiązek dopłacenia do i tak wysokich kosztów życia w kraju. Najboleśniej dotyka to właśnie tej niskiej klasy średniej – zarabiającej już wystarczająco dużo, żeby minimalnie drugi próg przekroczyć, ale zbyt mało, żeby poradzić sobie z podatkowymi obciążeniami.
AD 2011 warto pamiętać, że od czterech lat Polacy mieli się posługiwać prostym i przejrzystym podatkiem linowym, którego sprawiedliwości żaden z analityków i ekonomistów nie podważał. Deklarował tak obecny rząd – ale robił to tylko dopóty, dopóki zależało mu na głosach wyborców. Po przejęciu władzy zmienił progi podatkowe, podniósł VAT. I zaczął dyskusję i likwidacji ulg podatkowych. A to podatnikom i gospodarce nie pomoże. Choć z pewnością pozwoli bankom zbudować jeszcze bogatszą ofertę kredytową.
¬ródło: Gazeta Bankowa