To jednak bardziej problem na 2014, który może okazać się rokiem dolara. Perspektywy gospodarki USA wyglądają coraz lepiej, podczas gdy strefa euro zdaje się zmierzać drogą stagnacji i być może także zmagać się będzie z przejściową deflacją. Na tym tle polska gospodarka może błyszczeć, ale złoty już niekoniecznie.
@@
Na październikowym posiedzeniu amerykańskiej Rezerwy Federalnej widoczny był konsensus, iż ograniczenie interwencyjnego programu skupu aktywów, zwanego powszechnie QE3, powinno nastąpić w ciągu kilku miesięcy – tak pokazały opublikowane w listopadzie szczegółowe zapiski. Tylko że ta dyskusja miała miejsce w momencie, gdy większość ekonomistów była zajęta wycenianiem negatywnego wpływu czasowego zamknięcia instytucji rządowych na gospodarkę, co miało miejsce w październiku, i budowaniem nowego konsensusu ws. QE3. Po wrześniowym, mocnym rozczarowaniu brakiem decyzji ws. ograniczenia programu, teraz oczekiwania wyraźnie przesunięto w czasie, bo aż na marzec. Pytanie, czy słusznie. Opublikowane w październiku kilka dni po posiedzeniu FED dane makroekonomiczne były dość dobre. W górę poszły odczyty ISM (indeksów mierzących koniunkturę w przemyśle i usługach), a gospodarka wygenerowała ponad 200 tys. nowych miejsc pracy poza rolnictwem. Tego nie można już zignorować. W efekcie słowa mocno gołębiego Jamesa Bullarda, iż kwestia ograniczenia QE3 już na grudniowym posiedzeniu jest otwarta, jeśli zobaczymy kolejne dobre odczyty Departamentu Pracy, nie są aż tak mocnym zaskoczeniem.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że szef FED, Ben Bernanke, a także mająca go zastąpić w lutym 2014 obecna wiceszefowa Janet Yellen tylko pozornie zdają się świetnie zarządzać oczekiwaniami rynku. Na razie wcale nie zamierzają go wyprowadzać z błędu, który moim zdaniem związany jest z marcowym terminem ograniczenia QE3. Oboje powtórzyli, że rozwój gospodarki nadal nie jest satysfakcjonujący, stąd słuszne jest utrzymanie obecnej skali skupu aktywów. Dali też do zrozumienia, że dopiero wyraźnie lepsze dane mogą skłonić bank centralny do zmiany oczekiwań. Tylko czy polityka banku centralnego nie polega aby na wyprzedzaniu przyszłych faktów, które pojawią się w gospodarce? £atwo tu wpaść we własną pułapkę – zbyt szybkie wycofywanie się z QE3 może doprowadzić do sporych turbulencji na rynkach światowych. Czy to będzie domena 2014 roku? Zobaczymy.
Niemniej, coraz więcej znaków na niebie i ziemi wskazuje, że nadchodzący rok będzie czasem dolara. Jest jasne, że QE3 nie może trwać wiecznie. FED będzie mógł zarządzać jedynie oczekiwaniami związanymi z pierwszymi podwyżkami stóp procentowych. I będzie miał ułatwione zadanie, bo widać, że w światowej gospodarce zaczyna wygasać presja inflacyjna. Amerykańska gospodarka będzie konsekwentnie przyspieszać, czego nie można powiedzieć o strefie euro, czy Japonii. Europejski Bank Centralny w listopadzie nieoczekiwanie obniżył główną stopę procentową do 0,25 proc., a na rynku co jakiś czas pojawiają się rewelacje, jakoby w arsenale kolejnych posunięć było obniżenie stopy depozytowej do poziomu -0,1 proc., czy wręcz uruchomienie programu QE w wersji japońskiej. I błędem byłoby oczekiwanie, że Niemcy będą w stanie się temu sprzeciwić. ECB to bank centralny reprezentujący interesy wszystkich, czyli 18 krajów (od stycznia do wspólnego obszaru walutowego dołączy £otwa). Z kolei Bank Japonii nadal będzie wspierać wzrost gospodarczy w ramach tzw. abenomiki, której efekty nie będą szybko widoczne.
Polska gospodarka będzie musiała zmierzyć się z faktem, że tempo wzrostu PKB w strefie euro długo pozostanie poniżej potencjału. Na tle Europy możemy jednak błyszczeć dynamiką przekraczającą 2,0-2,5 proc. Tyle że to nie poprawi sytuacji w finansach publicznych, których słabość wyraźnie obnażyła przygotowywana z dużymi emocjami reforma systemu emerytalnego. To może odbijać się w długoterminowej wycenie złotego. Głównym determinantem będzie jednak wspomniane umocnienie dolara i redukcja zaangażowania na rynkach wschodzących. Tym samym raczej nie oczekujmy, że kurs USD/PLN spadnie w przyszłym roku poniżej 3 zł.
@@
Na październikowym posiedzeniu amerykańskiej Rezerwy Federalnej widoczny był konsensus, iż ograniczenie interwencyjnego programu skupu aktywów, zwanego powszechnie QE3, powinno nastąpić w ciągu kilku miesięcy – tak pokazały opublikowane w listopadzie szczegółowe zapiski. Tylko że ta dyskusja miała miejsce w momencie, gdy większość ekonomistów była zajęta wycenianiem negatywnego wpływu czasowego zamknięcia instytucji rządowych na gospodarkę, co miało miejsce w październiku, i budowaniem nowego konsensusu ws. QE3. Po wrześniowym, mocnym rozczarowaniu brakiem decyzji ws. ograniczenia programu, teraz oczekiwania wyraźnie przesunięto w czasie, bo aż na marzec. Pytanie, czy słusznie. Opublikowane w październiku kilka dni po posiedzeniu FED dane makroekonomiczne były dość dobre. W górę poszły odczyty ISM (indeksów mierzących koniunkturę w przemyśle i usługach), a gospodarka wygenerowała ponad 200 tys. nowych miejsc pracy poza rolnictwem. Tego nie można już zignorować. W efekcie słowa mocno gołębiego Jamesa Bullarda, iż kwestia ograniczenia QE3 już na grudniowym posiedzeniu jest otwarta, jeśli zobaczymy kolejne dobre odczyty Departamentu Pracy, nie są aż tak mocnym zaskoczeniem.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że szef FED, Ben Bernanke, a także mająca go zastąpić w lutym 2014 obecna wiceszefowa Janet Yellen tylko pozornie zdają się świetnie zarządzać oczekiwaniami rynku. Na razie wcale nie zamierzają go wyprowadzać z błędu, który moim zdaniem związany jest z marcowym terminem ograniczenia QE3. Oboje powtórzyli, że rozwój gospodarki nadal nie jest satysfakcjonujący, stąd słuszne jest utrzymanie obecnej skali skupu aktywów. Dali też do zrozumienia, że dopiero wyraźnie lepsze dane mogą skłonić bank centralny do zmiany oczekiwań. Tylko czy polityka banku centralnego nie polega aby na wyprzedzaniu przyszłych faktów, które pojawią się w gospodarce? £atwo tu wpaść we własną pułapkę – zbyt szybkie wycofywanie się z QE3 może doprowadzić do sporych turbulencji na rynkach światowych. Czy to będzie domena 2014 roku? Zobaczymy.
Niemniej, coraz więcej znaków na niebie i ziemi wskazuje, że nadchodzący rok będzie czasem dolara. Jest jasne, że QE3 nie może trwać wiecznie. FED będzie mógł zarządzać jedynie oczekiwaniami związanymi z pierwszymi podwyżkami stóp procentowych. I będzie miał ułatwione zadanie, bo widać, że w światowej gospodarce zaczyna wygasać presja inflacyjna. Amerykańska gospodarka będzie konsekwentnie przyspieszać, czego nie można powiedzieć o strefie euro, czy Japonii. Europejski Bank Centralny w listopadzie nieoczekiwanie obniżył główną stopę procentową do 0,25 proc., a na rynku co jakiś czas pojawiają się rewelacje, jakoby w arsenale kolejnych posunięć było obniżenie stopy depozytowej do poziomu -0,1 proc., czy wręcz uruchomienie programu QE w wersji japońskiej. I błędem byłoby oczekiwanie, że Niemcy będą w stanie się temu sprzeciwić. ECB to bank centralny reprezentujący interesy wszystkich, czyli 18 krajów (od stycznia do wspólnego obszaru walutowego dołączy £otwa). Z kolei Bank Japonii nadal będzie wspierać wzrost gospodarczy w ramach tzw. abenomiki, której efekty nie będą szybko widoczne.
Polska gospodarka będzie musiała zmierzyć się z faktem, że tempo wzrostu PKB w strefie euro długo pozostanie poniżej potencjału. Na tle Europy możemy jednak błyszczeć dynamiką przekraczającą 2,0-2,5 proc. Tyle że to nie poprawi sytuacji w finansach publicznych, których słabość wyraźnie obnażyła przygotowywana z dużymi emocjami reforma systemu emerytalnego. To może odbijać się w długoterminowej wycenie złotego. Głównym determinantem będzie jednak wspomniane umocnienie dolara i redukcja zaangażowania na rynkach wschodzących. Tym samym raczej nie oczekujmy, że kurs USD/PLN spadnie w przyszłym roku poniżej 3 zł.