Dzisiaj jest: 22.11.2024, imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka

Większe ryzyko - większa szansa na sukces

Dodano: 12.07.2013 Czytane: 18

W Stanach Zjednoczonych można zaobserwować pewien kult porażki – coś, czego nie można sobie wyobrazić na gruncie polskim. Skąd ta różnica?
To ciekawe, że wszyscy marzymy o tym, aby u nas było tak jak w USA. Startupowcy marzą o sukcesie globalnym, o finansowaniu od amerykańskich funduszy. Kiedy jednak coś się nie udaje, startup nie odnosi sukcesu i firmę trzeba zamknąć, osoby które miały odwagę spróbować są napiętnowane, jako te, które „położyły spółkę”. Ich CV staje się mniej atrakcyjne, a inni startupowcy negatywnie odnoszą się do takich osób.

@@

W mojej ocenie jest to spowodowane naszą polską mentalnością, kulturą i historią, która – jak sądzę – długo jeszcze nie pozwoli nam dojść do poziomu takiego jak w USA. Przyczyn jest wiele. Począwszy od przykładów jakie daje nam nasza tzw. elita polityczna, poprzez system nauczania w Polsce „pompowane” są w nas złe standardy, nie tylko legislacyjno-naukowe, ale także mentalne. Nie jesteśmy po prostu gotowi na odniesienie sukcesu w USA. Nie jesteśmy też gotowi na akceptowanie osób, którym z wielu względów się nie udało. Oczywiście są odstępstwa od reguły, jednak póki co są to nieliczne przypadki.

Porażka jest w pewnym stopniu tak nobilitowana, że powstają konferencje, na których się o nich mówi. Koncept ten powstał w USA, a teraz FailCony można znaleźć też w krajach Europejskich, np. w Norwegii. Dlaczego?
Cóż, można powiedzieć, że w całym kręgu startupowym wykształciło się dość szczególne „uwielbienie” porażki. Oczywiście w cudzysłowie. Jak wiemy, większość – bo aż 90 proc. – startupów upada. To sprawia, że tam gdzie spotyka się setka startupowców, dziewięćdziesięciu z nich ma za sobą jakąś porażkę. To sprawiło, że jest mnóstwo ludzi z doświadczeniem, którzy zrobili naprawdę fajne projekty i umieli je w jakiś sposób wprowadzić na rynek, ale być może po drodze popełnili błędy. Na pewno dzięki temu są dużo bardziej świadomi, czego unikać w przyszłości i mogą się dzielić tą wiedzą. Mają też świadomość, że przy kolejnej próbie będą bardziej świadomie funkcjonować.

W świecie realnym istnieją pewne utarte schematy i jeśli produkujemy konkretny produkt, to jesteśmy w stanie znaleźć sklepy, pośredników i odbiorców na ten produkt i w ten sposób przynajmniej zwielokrotnić szanse na sukces biznesowy. W przypadku Internetu, czyli dużej części startupowego świata, sytuacja wygląda inaczej – tworząc aplikację mobilną, webową lub grę na komórkę musimy znaleźć model biznesowy, który zacznie na siebie zarabiać i ten ważny element nie zawsze jest oczywisty.


Proszę zwrócić uwagę na jeszcze jedną zależność. W Polsce na konferencjach występują osoby, które odniosły sukces. Mówią co i jak robili, trochę się tym chwalą, bo mają takie prawo. Problem jest jednak taki, że odnoszone jest to do jednego konkretnego biznesu, a kopiowanie pewnych schematów działania nie jest dobre. Pomijam fakt, że takich osób jest dużo mniej, niż osób którym biznes nie wyszedł. I proszę sobie wyobrazić, że zamiast jednej „gwiazdy” biznesu pojawia się piątka innych osób i mówi o swoich przemyśleniach, o tym co zrobili źle, co spowodowało, że firma upadła. Moim zdaniem więcej wiedzy dostarczy pięć osób, które poniosły porażkę, niż jedna z sukcesem na koncie.


Niepowodzenia są wpisane w pracę nad startupem. Co jednak bankructwo lub porażka może wnieść do przyszłych projektów przedsiębiorcy?
Przede wszystkim doświadczenie, które jest naprawdę na wagę złota. Wydaje się, że na samym początku startupowcy są zbytnimi optymistami i zakładają, że wszystko się uda, że ich pomysł jest dobry, że ludzie będą kupować ich produkt lub usługę. Inwestują też w niego sporo czasu, a czasem też pieniędzy, z założeniem, że to z pewnością się zwróci. Kiedy się jednak nie udaje, następuje czas przemyśleń i refleksji. I wydaje mi się, że to chyba jest tak, jak z marzeniem o kierowaniu samochodem. Będąc małym patrzysz na ojca prowadzącego auto i myślisz sobie, że jest to bardzo proste. Kiedy sam zasiadasz za kierownicą wiesz już, że jest to dużo bardziej skomplikowane, ale uczysz się i zdobywasz doświadczenie na drodze i pozwalasz sobie na więcej.

Jeździsz szybciej i odważniej. I tak w pewnym momencie masz wypadek i zaczynasz się zastanawiać dlaczego. Analizujesz błędy, które popełniłeś i pewnie nie popełnisz go drugi raz. Będziesz jeździł wolniej, bezpieczniej i pewniej. Może w tym czasie zrobisz dodatkowe kursy. I taki właśnie jest przedsiębiorca – bogatszy o wypadek w postaci nieudanego biznesu.


A czy istnieją przykłady osób, którym nie powiodło się w przeszłości, a jednak udało im się stworzyć coś wielkiego?
Jest ich trochę. Soichiro Honda – właściciel marki Honda Motor Company Ltd. – jeszcze na studiach zgłosił firmie Toyota projekt pierścienia tłokowego, który został odrzucony. To zmusiło go do stworzenia własnej firmy produkującej zgodnie z opracowaną technologią. Po kilku latach trzęsienie ziemi w Japonii zniszczyło fabrykę i aby ratować resztę pieniędzy, Sochiro musiał odsprzedać swój patent marce Toyota. Mimo to rok później otworzył znaną obecnie fabrykę Hondy, gdzie rozpoczął produkcję jednośladów napędzanych silnikami własnego projektu. W ciągu czterech lat firma była już znana na międzynarodowym rynku.

Z kolei Henry Ford początkowo był właścicielem kilku firm, które splajtowały, a z Cadilac Motor Company odszedł po tym, jak pokłócił się ze współudziałowcem. Przez lata był zaangażowany w tworzenie modeli samochodów, które okazały się fiaskiem i dopiero w wieku 44 lat wprowadził na rynek model Ford T. Dzięki doświadczeniu był w stanie obniżyć koszty produkcji i cenę auta na tyle, aby zdobyć amerykański rynek.

To ci wielcy, o tych mniejszych jeszcze przyjdzie nam usłyszeć. To historia musi bowiem ocenić, czy komuś udaje się tworzyć wielkie rzeczy.


Jak Pan, patrząc z perspektywy inwestora, patrzy na potencjalnych partnerów biznesowych pod kątem ich wcześniejszych porażek?
W mojej ocenie firma to ludzie. Osoba zgłaszająca projekt do funduszu, to dla mnie kluczowy element tej układanki. Dla mnie liczy się doświadczenie, wiedza, kompetencje, motywacja, charakter, a nawet zainteresowania. To pozwala mi zdiagnozować, z kim tak naprawdę mam do czynienia.

A porażka? To jeden z elementów historii każdego z nas, także osób, która chcą pozyskać kapitał. Powiem więcej, osoba o krystalicznej historii nie jest dla mnie początkowo wiarygodna. Oczywiście porażka porażce nierówna. Jeśli jest ona spowodowana działaniami nieetycznymi, zaniechaniem działania lub niekompetencją, to z taką osobą raczej biznesu robić nie chcemy. Generalnie jednak fakt porażki nie dyskwalifikuje pomysłodawców zgłaszających się do funduszu.
koniec_str_1#

Jaki jest proces wyboru inwestycji i projektu, w który decydujecie się zaangażować?
Pierwszy i najtrudniejszy etap to spotkanie. Pomysł musi do nas trafić. Najczęściej jest to mail, ale czasem także rozmowa na konferencji lub polecenie. Potem konieczna jest seria spotkań, aby dowiedzieć się, jaki jest plan startupu na kilka kolejnych miesięcy i lat; sprawdzenie tego, na czym chce zarabiać i na co zamierza wydać nasze pieniądze. To etap, w którym najważniejsze jest wzajemne zaufanie.

W tym czasie analitycy sprawdzają finansową stronę projektu. Prosimy o opinie niezależnych konsultantów odpowiednich dla każdego pomysłu/branży. Ostatecznie o inwestycji decyduje komitet inwestycyjny Inkubatora Innowacji. Najprościej mówiąc – musimy złapać chemię biznesową z osobami, które mają realizować przedsięwzięcie. Ta chemia musi być jednak poparta dobrym przygotowaniem i twardymi danymi, które uwiarygadniają pomysł.

Ile projektów do tej pory udało Wam się przeanalizować?
Trafiło do nas ponad sto pomysłów. Obecnie w naszym portfelu jest pięć spółek, ale planujemy kolejne inwestycje.

Czego dotyczą projekty, w które zainwestował Inkubator?
Mood Factory to firma zajmująca się marketingiem sensorycznym w miejscach, które dotąd nie mogły sobie na to pozwolić. Acelis Pharma jest twórcą produktów z linii Gummedic, które pozwalają na szybsze dostarczanie substancji aktywnych do organizmu. MobiWay to system reklam wykorzystywanych na urządzeniach mobilnych. DCTEC jest firmą oferującą systemy do zarządzania piecami przemysłowy. Ostatni projekt to Apteki na 5, umożliwiające grupowe zakupy dla aptek. W naszym portfelu mamy pełen przekrój przez branże, ale też taki jest cel każdego funduszu.

Jak ocenia Pan rynek startupów w Polsce? Czy jesteśmy konkurencyjni wobec rynków światowych?
Cały czas próbujemy, ale brakuje nam tego jednego sukcesu, który by nas określał. Pewnie gdyby jeden z istniejących bądź rozwijających się w Polsce starupów zdobył dużą popularność i stał się kolejnym Instagramem, Skypem czy Facebookiem, byłoby to dla nas bardzo budujące. Dzięki temu zmieniłaby się mentalność branży, która zaczęłaby myśleć o dużych rzeczach w globalnej perspektywie. W tym momencie wciąż działamy bezpiecznie i lokalnie.

Dużą wartość polskich startupów będą pokazywać najbliższe lata, kiedy pojawią się większe inwestycje i kolejne tury dofinansowań do startupów. W tym momencie mamy naprawdę sporą liczbę firm, które mają szanse na sukces globalny i zakładam, że w perspektywie roku-półtora, mogą dostać pieniądze z zagranicy, które pozwolą im doinwestować swój startup i rozpocząć bardziej globalne działania. Mam swoje typy, obserwuję branżę i trzymam kciuki za pomysłodawców.


Niestety muszę też powiedzieć, że według mnie rynek startupowy jest trochę zepsuty zbyt dużą ilością pieniędzy na rynku finansowym. To doprowadza czasem do sytuacji, kiedy pomysłodawcy zawyżają wydatki, nie godzą się na oczywiste warunki transakcyjne i są zbyt zuchwali. Dziwi mnie, że nikt nie zastanawia się, co będzie w momencie gdy zakończy się, jak ja to nazywam, socjalizm unijny i fundusze z działania 3.1 POIG przestaną działać.


Ile środków można pozyskać na pojedynczy projekt w przypadku dofinansowania z Inkubatora?
Inwestujemy maksymalnie do 800 000 zł w projekt obejmując w zamian maksymalnie 49 proc. udziałów.

Przy czym, wielokrotnie spotykamy się z sytuacjami, że potrzeby inwestycyjne są bardzo zawyżone. Jednym słowem – pomysłodawcy wiedzą ile fundusze finansowane z działania 3.1 mogą zainwestować i czasem z premedytacją to wykorzystują pompując koszty. Myślę, że nadmiar pieniędzy na rynku rozpuścił pomysłodawców, przez co wielokrotnie ich oczekiwania są oderwane od standardów rynkowych. To jednak temat na zupełnie inną dyskusję.


O czym w tworzeniu projektów najczęściej zapominają przyszli przedsiębiorcy, czego im brakuje?
Tworząc startup czasem widzimy, że ludzie tworzą go sami dla siebie. I nawet nie w takim rozumieniu, że sami mają potrzebę korzystania z pomysłu, ale twierdzą, że taka potrzeba istnieje na rynku. Jednocześnie w żaden sposób jej nie weryfikują i poświęcają dużo czasu na tworzenie mechanizmów naprawiających świat w miejscach, w których w ogóle nie jest on popsuty.

Potem okazuje, że konkretne rozwiązanie, nad którym pracowali kilka miesięcy, wydaje się nie mieć zapotrzebowania rynkowego, lub ewentualnie jest na nie zapotrzebowanie, ale w zupełnie innym modelu biznesowym lub w innej cenie.


Czasem też produkty wydają się fajne, ale mają szansę na powodzenie tylko w sytuacji gdy będą darmowe. I to jest kolejne wyzwanie stojące przed startupowcami – decyzja dotyczącą tego, czy takie produkty rozwijać dalej i szukać dla nich innych sposobów na finansowanie, czy pomysł wypadałoby uśmiercić. Brakuje im zatem realnego spojrzenia, które może mieć tylko osoba z odpowiednim doświadczeniem, także tym wiążącym się z niepowodzeniem w biznesie.


Jak duża jest skala ryzyka przy inwestycjach, na które decyduje się Inkubator?
Na tym etapie rozwoju produktu, kiedy inwestujemy tak naprawdę w pomysł istniejący często na papierze skala ryzyka jest ogromna. Nie jesteśmy bowiem w stanie ocenić, czy będzie przynosić realne zyski. Teoretycznie dużo łatwiej inwestuje się w akcje na giełdzie, kiedy dokładnie widzimy, jak dana firma sobie radzi, sprawdzamy jej zysk, przychód, koszty.

Wspominaliśmy o tym, jak ważne przy tego typu inwestycjach jest doświadczenie. Czy to oznacza, że osobę młodą i bez doświadczenia należy spisać na straty?
Absolutnie nie. To właśnie w nich jest największa szansa na rewolucję i innowację. Mówiliśmy o problemie ryzyka. Inwestowanie w młodych często wiąże się z większym ryzykiem, ale docelowo może przynieść większe korzyści. Szczególnie, że mają oni duże umiejętności programistyczne i marketingowe, posiadają rozległą wiedzę i siedzą mocno w nowych technologiach, co może oznaczać, że dużo bardziej będą orientować się w tym, czego potrzebuje ich potencjalna grupa docelowa. Szczególnie jeśli mówimy o technologiach mobilnych lub mediach społecznościowych. Generalnie zatem, młode osoby to ryzyko, ale też szansa na globalny i skalowalny produkt oparty na nowoczesnych technologiach.

W takim momencie to management funduszu musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jest w stanie zaakceptować większe ryzyko.


Inkubator Innowacji jest współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka.
Polecane
Zapisz się do newslettera:
Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celach marketingu usług i produktów partnerów właściciela serwisów.