Pomysł rządu dotyczący zwolnień chorobowych zakłada, aby to Zakład Ubezpieczeń Społecznych wypłacał wynagrodzenie za „L4” od pierwszego dnia nieobecności pracownika w zakładzie pracy. Do tej pory przez pierwsze 33 dni robił to pracodawca.
Ta zmiana przepisu może być korzystna dla sektora małych i średnich przedsiębiorstw, które odczują uwolnienie kosztu w postaci wynagrodzenia pojedynczego pracownika. Po wprowadzeniu zmiany ZUS może nabrać jednak dużych problemów z płynnością finansową, co z kolei spowoduje wystąpienie komplikacji w systemie płac oraz możliwe opóźnienia w wypłacie zasiłków.
Jeżeli weźmiemy pod lupę duże zakłady produkcyjne, to przedsiębiorstwom zależy przede wszystkim, aby zwolnień wśród pracowników było jak najmniej. Każdorazowo firmy te tracą bowiem wielokrotności wynagrodzenia na niezrealizowanej przez pracowników produkcji. Przepis ten w żadnym stopniu nie rozwiązuje zatem problemów zakładów produkcyjnych zatrudniających np. ponad 100 pracowników.
100 proc. wynagrodzenia na „L4”
Zasiłek chorobowy wypłacany jest, gdy zachorujemy i nie możemy z tego powodu pracować. Zwykle jest on niższy od naszej pensji i wynosi 80 proc. Jednym z nowych pomysłów jest plan, aby pracownicy przebywający na „L4” otrzymywali 100 proc. pensji. I choć na pierwszy rzut oka propozycja brzmi bardzo atrakcyjnie, to w dłuższej perspektywie jej realizacja mogłaby przynieść sporo problemów zarówno rządzącym, jak i przedsiębiorcom.
To niejako postawienie znaku równości między chorobowym a urlopem. W zakładach pracy może dojść do kuriozalnej sytuacji, w której pracownicy będą prowadzić zapisy na „L4”. Szacuję, że pula 27 mld zł przeznaczona na zasiłki chorobowe w całym 2022 r., wzrosłaby o 20 proc. do 32,4 mld zł. Znacznie lepiej przeznaczyć te pieniądze na służbę zdrowia – nowoczesny sprzęt medyczny ratujący życie, podwyżki dla pielęgniarek i lekarzy. Celem nie jest przebywanie na zwolnieniu, a jak najszybszy powrót do zdrowia.
Zdaniem części ekspertów wyjściem z sytuacji byłoby wykluczenie z pełnego wynagrodzenia krótkotrwałych zwolnień. Proponują zatem zwiększenie zasiłku do 100 proc. z zastrzeżeniem, że za trzy do pięciu dni na zasiłku pracownik dostaje tylko 50 proc. pensji. Z doświadczenia wiemy, że pracownicy kalkulują. Ich skłonność do nadużywania „L4” nie zmalałaby, zamiast 5 dni pobieraliby np. 10 dni chorobowego.
Potrzeba zdecydowanych działań
Planowane zmiany przepisów nie wpłyną w żaden sposób na zmniejszenie procederu wykorzystywania przez pracowników zwolnień lekarskich w sposób niezgodny z ich przeznaczeniem, a to na tym najbardziej zależeć powinno zarówno państwu, jak i przedsiębiorcom.
Przede wszystkim należy uporządkować kwestię teleporad, które obecnie w znacznej mierze generują fałszywe zwolnienia. Aby zmniejszyć ich atrakcyjność, mogłyby być wystawiane z oznaczeniem 1 – „chory musi leżeć” i trwać maksymalnie 5 dni. Muszą być także wyciągane konsekwencje w stosunku do lekarzy, którzy uczestniczą w procederze wystawiania masowych zwolnień. Być może powinien zostać wprowadzony limit, np. liczby zwolnień wystawionych dziennie przez danego lekarza.
Zwrócić należy także uwagę na sytuację pracowników chorych długotrwale, na choroby przewlekłe, w tym na nowotwory. Obecnie po 182 dniach wygasa ich prawo do świadczeń z racji korzystania ze zwolnienia chorobowego. Uważam to za błąd. Ciężko i przewlekle chorzy powinni mieć prawo do wynagrodzenia, np. przez okres dwóch lub trzech lat. Zmieńmy przepisy pod kątem chorych, którzy naprawdę tego potrzebują, a nie pod kątem lawirujących pracowników.
Autor: prezes Conperio