Usłyszałem, że start-upy kojarzą się im z wydawaniem ciężko zarobionych pieniędzy, z lifestylem, z funduszami rozdawniczymi. Jeden z moich znajomych opowiedział, jak jako doświadczony przedsiębiorca miał okazję mentorować founderów start-upów jednego z parków technologicznych – pomysły bez sprawdzonej potrzeby, bez technologii zmieniającej świat lub rozwiązującej problemy, bez innowacji. Z natury są to „misie”. „Misie wydaje”.
Wspomniany kolega miał nawet okazję uczestniczyć w turystyce start-upowej do Doliny Krzemowej. Park go zaprosił na wycieczkę bez planu i bez celu. Pierwsze spotkanie odbyło się z polskimi founderami, którzy pracują w Kalifornii od 10 miesięcy. Grupa rozentuzjazmowanych polskich turysto-founderów słuchała o doświadczeniach ciężkiej pracy w konkurencyjnym otoczeniu.
O wierze we własny produkt tak mocnej, że founderzy zamienili wygodny 400-metrowy dom w Warszawie, w jakim mieszkali z rodzinami, na 40-metrowe mieszkanko, w którym żyją z dziećmi. Dowiedzieli się, że żłobek to koszt bagatela 2.000 USD. Z każdą minutą optymistyczne nastroje turystów spadały, sięgając stopniowo podłogi. I kolega nie zainwestuje swoich ciężko zarobionych w „zabawę w start-upy”.
Sam tak właśnie pamiętam prowadzenie swojego start-upu. To ciągłe pasmo wyrzeczeń. Praca po 20 godzin na dobę, 7 dni w tygodniu. Gigantyczna odpowiedzialność za decyzje, z których każda może przekreślić długą pracę – Twoją i zespołu. To wszystko odbywa się kosztem rodziny, relacji z żoną i dziećmi, zdrowia, realizacji własnych potrzeb.
Skutków tych wyrzeczeń nie da się szybko cofnąć, można tylko starać się je naprawić po fakcie, ale na to potrzeba czasu. Jak uzmysłowisz sobie, ile oddajesz, to szybko zdasz sobie sprawę, że nie poświęcisz wszystkiego tylko dla pieniędzy. To tak nie działa. Motywuje Cię pogoń za marzeniami, za chęcią poprawy lub zmiany świata na lepsze. Na koniec, dla nielicznych jest nagroda, a dla pozostałych ciężka lekcja.
Autor: Partner Bitspiration Booster