¯eby inwestycja w fundusz się zwróciła, potrzebne jest zrozumienie matematyki. Zwroty z VC rozkładają się według prawa potęgowego. Co to oznacza? Tylko nieliczne startupy osiągną spektakularny sukces. Cała reszta to tzw. „długi ogon”. Musisz pogodzić się z tym, że utopisz większość zainwestowanych środków.
„Długi ogon”
Koncepcja „długiego ogona” (long tail) posłużyła Chrisowi Andersonowi do opisu biznesów internetowych. W jego modelu chodziło o to, że z „długiego ogona” też można czerpać korzyści. Amazon może zarabiać na rzadko kupowanych produktach. Spotify również, zachęca niszowych twórców do obecności na platformie.
Jak się jednak okazało, tylko najpopularniejsi wykonawcy przyciągają. Całej reszty nikt nie słucha. Sprzedaż niszowych produktów zawsze pozostaje niszowa. Amazon zarabia na niej poprzez programy zachęcające sprzedawców do reklamy. Ty jako inwestor dostarczasz środków funduszom VC, by mogły realizować własne strategie. Czy jesteś w nich najważniejszy? Czy ich celem rzeczywiście jest Twój zysk?
90 proc. zysków VC pochodzi z 10 proc. Cała reszta, co najmniej 9 na 10 startupów, nigdy nie zwróci nawet zainwestowanych w nie środków. Inwestora powinno interesować więc, by ten jeden sukces wynagrodził mu inwestycje w plankton – długi ogon nietrafionych pomysłów. W Polsce jednak większość funduszy zadowala się nijakimi rezultatami. Nie szuka najlepszych, ale takich, które zrealizują jakiś założony zwrot. To tak, jakby w branży muzycznej stawiać na kapele podwórkowe zamiast na Queen.
Szansa na zwroty typu tysiąc razy istnieje tylko, jeżeli celowo założysz z góry, że VC większość środków przepala na inwestycje nietrafione – z „długiego ogona”. Cały czas licząc na to, że jedna z nich okaże się wyjątkiem: przyniesie zwrot, który z nawiązką sfinansuje całą resztę i pozwoli spektakularnie się wzbogacić. Może jeden startup na dziesięć ma szansę zwrócić pieniądze. Może jeden na pięćdziesiąt zwróci je razy sto. Niestety, szansa na sukces takich spółek nie wyjdzie w żadnym Excelu. A fundusze kochają Excela.
W Polsce fundusze nie chcą iść w przełomowe technologie i podejmować ryzykownych decyzji. Jeśli celujesz w zwrot typu dwa razy – sądzą, że szansa na porażkę startupu jest mniej więcej taka sama, jak sukcesu, niezależnie od tego, co robi. Ograniczają się więc do inwestowania w to, co daje im szansę na zwroty rzędu 50 proc. Wybierają standardowe, znane modele biznesowe z przychodami, które można przewidzieć Excelem. Tam trafiają na konkurencję podobnych startupów, więc ryzyko upadku jest spore.
Załóżmy, że jeden z dziesięciu startupów przyniesie 50 proc. zysku. Załóżmy, że VC celuje tylko w znane modele biznesowe. Właśnie przegrał! I tak upadnie mu dziewięć projektów. A ten jeden, który wygra, nawet jak zrobi dwa razy zysk, a nie 50 proc., to cały fundusz stracił właśnie razy pięć. Bo przyjął błędne, bardzo zachowawcze założenia. Bo nie wychylił się poza to, co może wyczytać w Excelu i co wiedzą wszyscy.
Potencjał straty w takim modelu jest taki sam jak w modelu nastawionym na większe ryzyko. Potencjał zysku zaś znacznie mniejszy. Przy tej samej liczbie inwestycji to się po prostu nie spina.
Jaka jest recepta?
Nie kupując innowacji technologicznej, fundusz nie zapewni sobie przewagi. ¯eby jednak to osiągnąć, funduszami powinni zajmować się matematycy i fizycy albo ludzie, którzy realizowali już wcześniej przełomowe biznesy. Nie finansiści czy marketingowcy. VC powinien mieć wiedzę techniczną (99 proc. funduszy w Polsce jej nie ma) i znać z doświadczenia wiele modeli biznesowych.
Tak jest w USA – w przypadku funduszy, które rzeczywiście działają. Zarządzający nimi prowadzili wcześniej własne startupy. Wiedzą, w których miejscach boli i są w stanie usunąć te pain points, mając przy okazji na to pieniądze. W Polsce również powinna powstać generacja ludzi, którzy wyszli z własnych startupów z dużymi exitami. Tylko oni mogą uzdrowić ten rynek.
Tymczasem funduszami zarządzają finansiści, którzy nie rozumieją tego rynku, bo nie inwestują swoich pieniędzy. Nigdy nie inwestowali swoich prywatnych, zarobionych środków jako aniołowie biznesu, tylko „inwestują swój czas i zamiast wynagrodzenia otrzymują udziały”. To żadna inwestycja! To nie jest żywa gotówka, którą – zamiast pojechać na wakacje – włożą w VC. Wolą dzielić się wyłącznie pieniędzmi publicznymi.
Wracając do koncepcji „długiego ogona”: jeśli VC zarządzają publicznymi środkami, zarabiają na jego obsłudze. Podobnie jak w Amazonie, nie muszą się martwić o to, że utrzymują niszowe rozwiązania. Podobnie jak w Spotify, niszowi twórcy zapewniają skalę. Pieniądze płyną od państwa (w Amazonie od sklepów, na dodatkową, konieczną reklamę), więc fundusze działają. Inwestorzy prywatni są niezbędną, ale nie tak ważną stroną tego biznesu.
Najwyższy czas to zmienić. Z punktu widzenia inwestora „długi ogon” powinien sam na siebie zarobić, a nie zasilać operatora. Jednak to inwestor musi walczyć, by VC znalazł nową Beyoncé czy nowy Queen, a nie serwował kolejną nudną kapelę podwórkową.
Autor: Partner Bitspiration Booster