W momencie wybuchu pandemii COVID-19 e-wizyty stały się nieodłącznym elementem naszej codzienności, bez którego trudno byłoby funkcjonować. Z danych, które zebrał Narodowy Fundusz Zdrowia, wynika, iż średnio za cały 2021 r., udział świadczeń udzielanych w tej formule ukształtował się na poziomie 24,4 proc., choć zdarzały się placówki, gdzie było to nawet 90 proc.
Dzisiaj po wielu miesiącach teleporady pozostają normą, a dostęp do nich jest łatwy jak nigdy wcześniej. Mimo że konsultacje medyczne na odległość są w świetle przepisów pełnoprawną poradą lekarską, to eksperci zwracają uwagę na to, iż w przypadku teleporad naturalne wydają się obiekcje, co do tego, czy faktycznie mamy w ogóle do czynienia z badaniem.
Zwolnienie chorobowe jest następstwem badania, stwierdzenia niezdolności do pracy. Badanie składa się z dwóch elementów – wywiadu chorobowego oraz badania fizykalnego, składającego się z czynności takich jak oglądanie, omacywanie, opukiwanie i osłuchiwanie. Jeśli tego nie ma, to zasadne wydają się dywagacje na temat tego, czy z formalnego punktu widzenia do badania w ogóle doszło.
Jaskrawe przykłady nadużyć
Dziś wiele firm reklamuje się w Internecie, hasłami takimi jak „L4 w 5 minut”, czy „L4 od ręki, bez wychodzenia z domu”. Wśród pracowników dużych zakładów produkcyjnych na terenie całego kraju, na nadużycia wskazuje m.in. szczególna popularność niektórych medyków udzielających teleporad. Warto szczególnie zwrócić uwagę na aspekt geograficzny – na odległość, która dzieli lekarzy wystawiających zwolnienia, od miejsca zamieszkania pacjentów.
Na przeprowadzonej przez nas próbie 100 zwolnień, około 50 z nich zostało wystawionych w znaczącej odległości geograficznej od miejsca zamieszkania pracownika, często nawet powyżej 200 km. Na tej podstawie szacujemy, że około 1/3 zwolnień może być wystawiana właśnie przez popularne teleporady.
Ostatnio doszło jednak do sytuacji, z którą kontrolerzy spotkali się po raz pierwszy. Pracownik jednej z dużych firm produkcyjnych na terenie Wielkopolski przedłużył sobie "L4" na podstawie zwykłego "usprawiedliwienia" lekarskiego. Ku zdziwieniu kontrolerów oraz firmy produkcyjnej, ZUS nie znalazł powodu, by uznać nieobecność podwładnego w pracy za niezasadną. Kontrolerzy przeprowadzili prowokację SMS, która wykazała, iż lekarz ten sprzedaje "L4" właśnie poprzez SMSy. Dodatkowo po zweryfikowaniu jego danych w ogólnodostępnym rejestrze okazało się, że nie jest on uprawniony do wykonywania zawodu. Sprawa została zgłoszona do prokuratury.
Co dalej z teleporadami?
Nic się nie zmienia. W dalszym ciągu pacjent ma prawo wybrać, czy chce teleporadę, czy wizytę osobistą, choć generalnie finalna decyzja należy do lekarza, bo to on odpowiada za zdrowie pacjenta. Eksperci apelują jednak o systematyczne przywracanie odpowiednich proporcji pomiędzy teleporadami a wizytami stacjonarnymi.
Być może, aby teleporady nie były aż tak atrakcyjne dla osób wykorzystujących "L4" w sposób niewłaściwy, to zwolnienie powinno być wystawiane z oznaczeniem "1" – chory musi leżeć. Wtedy też łatwiej byłoby wyciągać ewentualne konsekwencje z kontroli "lawirujących" pracowników, których np. zastano podczas kontroli na wykonywaniu innych czynności.
Ze względu na tak dużą popularność teleporad, które ograniczają bezpośredni kontakt lekarza z pacjentem, niektóre prywatne placówki świadczące opiekę zdrowotną zdecydowały się na wprowadzenie ograniczeń, a liczba dni zwolnienia lekarskiego, które można uzyskać w ramach teleporady, wynosi maksymalnie 3.