W ślad za potwierdzeniem, że inflacja toczy polską gospodarkę, obaj panowie poinformowali, że przystępują do działań naprawczych. Prezes NBP z należytym propagandowym rozgłosem oznajmił, że w walce z inflacją potrzebne mu będą trzy narzędzia: stopa procentowa, kurs walutowy i stopa rezerwy obowiązkowej. Wezwał także rząd do kontynuowania działań nazwanych tarczą antyinflacyjną do końca 2022 r.
Podobnie zrobił premier Mateusz Morawiecki. Uprzednio oczyścił jednak przedpole, dymisjonując ministra i wiceministra finansów, czyli wskazując kozły ofiarne winne bałaganu podatkowego związanego z Polskim £adem. Zadeklarował, że fundamentem działań antyinflacyjnych będą polityka fiskalna, pomoc socjalna, świadczenia społeczne dla grup o niskich dochodach oraz czasowe obniżenie podatku VAT na wybrane towary.
Mamy zatem konsylium dwóch lekarzy, którzy nie diagnozując i nie wdając się w pogłębioną analizę przyczyn choroby, przystąpili do terapii. Problem w tym, że nie konsultowali ze sobą co i kiedy zamierzają zrobić, by wyleczyć pacjenta, czyli polską gospodarkę.
Działania NBP
Prześledźmy działania, które proponuje prezes NBP. Podnoszenie stopy procentowej, według zapowiedzi Adama Glapińskiego do czterech, a może więcej procent przy jednoczesnym utrzymaniu na bardzo niskim poziomie oprocentowania kont bankowych, depozytów i lokat przez banki komercyjne oznacza, że koszty operacji poniosą posiadacze oszczędności, kredytobiorcy, potencjalni inwestorzy, a także budżet państwa.
Beneficjentem będą banki, gdzie zdeponowanych jest około 1,5 biliona złotych. Straty roczne z powodu wysokiej inflacji oznaczają unicestwienie oszczędności rzędu około 15 mld zł dla jednego procenta inflacji. Zadłużenie łączne z tytułu kredytów hipotecznych i konsumpcyjnych przekracza 750 mld zł, a więc wzrost kosztów obsługi kredytu o 1 proc. to dodatkowy wydatek obywateli wynoszący około 7,5 mld zł. W tym przypadku przekłada się to na dodatkowe wpływy banków, które w grudniu 2021 r. i styczniu bieżącego roku zarobiły ponad 8 mld zł.
Perspektywy dla posiadaczy kredytów hipotecznych, którzy tylko w 2021 r. zaciągnęli długi na około 90 mld zł, są bardzo pesymistyczne, zwłaszcza że miesięczne koszty obsługi tych kredytów wzrosły o około 50 proc. Jeśli zsumować to z dodatkowymi wydatkami wynikającymi z wysokiej inflacji – to sprawa „jak przeżyć” dla milionów polskich rodzin zadłużonych w bankach wygląda dramatycznie. Ponadto trudno pogodzić ze sobą gwałtowne załamanie konsumpcji i spadek stopy życiowej milionów Polaków z jednoczesnymi propagandowymi deklaracjami rządu o szybkim rozwoju gospodarczym.
Drugą grupą borykającą się z ogromnymi problemami są przedsiębiorcy, którzy zaciągnęli kredyty inwestycyjne bądź obsługują kredyty obrotowe. Wzrost kosztów obsługi kredytów dla jednych może okazać się niewykonalny, co postawi ich wobec groźby bankructwa. Ci, którzy przetrwają, będą zmuszeni do podniesienia ceny na oferowane przez siebie dobra i usługi. To z kolei oznacza dodatkowy impuls inflacyjny.
Euro a sprawa polska
Prezes NBP niedwuznacznie wspomniał o zmianie zasad wymiany euro na złote. Jest to zatem wstęp do polityki stopniowej aprecjacji złotówki (kurs naszej waluty, który dziś wynosi około 4,7 zł za 1 euro, miałby wynosić prawdopodobnie między 4 a 4,4 zł za euro).
Jest to zgodne z interesem importerów oraz grup zawodowych o wysokich dochodach, a sprzeczne z interesem eksporterów. Ubolewam, że 65 proc. eksporterów to firmy z kapitałem zagranicznym, a nie rodzimym. Myśląc jednak z troską przede wszystkim o 35 proc. polskich eksporterów i ich pracownikach uważam politykę aprecjacji złotówki w dobie wysokiej inflacji za gospodarczy sabotaż.
Ekonomiści PeKaO SA szacują, że aprecjacja złotówki do 4,20 za euro obniży inflację na koniec roku o około 1,5 proc. Ich zdaniem gra jest warta świeczki. Moim zdaniem, jeśli koszty w przedsiębiorstwie rosną z powodu inflacji o ponad 10 proc., gdyż należy dodać wzrost cen energii i pochodne tej operacji, a cena eksportowanego dobra jest stała, to przychody polskiego eksportera maleją o ponad 20 proc. Oznacza to, że realizowana stopa zysku przed inflacją wynosiła ponad 25 proc. Mogę śmiało powiedzieć, że taką rentowność osiągało niewielu polskich eksporterów.
Aprecjacja złotówki do poziomu 4,20 zmusi większość właścicieli firm do negocjowania nowych cen (co jest bardzo trudne). Jeśli nie znajdą sposobu na obniżkę kosztów produkcji, staną przed wyborem – sprzedawać bez zysku, ze stratą, przeczekać czy się wycofać. Tak czy inaczej, konkurencyjność polskiej gospodarki maleje. Maleje także potencjał do inwestycji rozwojowych polskich firm. Co więcej, aprecjacja złotówki do poziomu 4,20 złotego zwielokrotnia import dóbr, głównie konsumpcyjnych i zniechęca do podejmowania rodzimej produkcji.
Przy wysokim wzroście kosztów z powodu inflacji aprecjacja złotówki to „cios poniżej pasa”. Polska długookresowa polityka kursu walutowego powinna wzorować się na przykładzie Chin… i kropka.
Stopa rezerw obowiązkowych
Trzecim instrumentem, który zastosował prezes NBP, jest stopa rezerwy obowiązkowej.
Została podniesiona z 2 do 3,5 proc. Tu sprawa jest ewidentna. Banki dostały pretekst do ograniczania kredytu. Nie skala jest najważniejsza, a fakt, że ten instrument został użyty. Należy liczyć się ze zmniejszeniem kredytów inwestycyjnych, szczególnie w sektorze polskiej małej i średniej przedsiębiorczości.
A przecież w 2021 r. w stosunku do 2020 o 6 proc. spadła liczba nowych kredytów inwestycyjnych dla tego sektora. Wartość zadłużenia mikrofirm (zatrudniających do 10 pracowników) pomimo inflacji zmniejszyła się o 1,7 proc. do około 72 mld zł. NBP swoim działaniem ogranicza, a nawet uniemożliwia dostęp do taniego kredytu inwestycyjnego dla polskiej małej i średniej przedsiębiorczości. Uniemożliwia jej rozwój, co jest konieczne dla zahamowania i pokonania inflacji.
Sumując. Terapia, którą już realizuje prezes NBP jest korzystna dla sektora bankowego oraz niekorzystna dla bez mała wszystkich obywateli, dominującej części polskiej przedsiębiorczości oraz budżetu państwa. W tym ostatnim wypadku rosną przecież koszty obsługi długu publicznego. Ale co szczególnie budzi niepokój to fakt, że wymienione tu działania mogą i najprawdopodobniej okażą się nieskuteczne w walce z inflacją. Ta będzie trwała niszcząc polskie rodziny i polskie firmy.
Terapia Premiera
Prześledźmy teraz terapię proponowaną przez premiera i ministra finansów w jednej osobie – Mateusza Morawieckiego. Sprowadza się ona do obniżek stawek podatku VAT na wybrane towary na okres kilku miesięcy, działań powiększających wydatki socjalne (wysoka waloryzacja rent i emerytur, 13. i 14. emerytura, świadczenia dla rodzin z dziećmi i inne).
Wątpię w spadek poziomu inflacji z powodu obniżki stawek VAT. Część producentów i handlowców już wykonała bądź za chwilę wykona woltę polegającą najpierw na podniesieniu cen, a później na ich nieznacznym obniżeniu, żeby nie stracić, a zarobić. Z kolei oszczędności z tytułu zakupu paliw po obniżonej cenie zostaną natychmiast wydane na drożejące dobra, by ustrzec się przed kolejnym wzrostem cen.
Przypomina to podręcznikową odwrotność paradoksu Giffena, gdzie przy rosnącej cenie chleba i stałych lub spadających dochodach, popyt na chleb rósł. Czemu? Bo ludzie zmuszeni do rezygnacji z konsumpcji droższych dóbr, pozostały w kieszeni pieniądz przeznaczali na… dodatkowy bochenek chleba.
Polityka obniżania VAT-u może przynieść negatywne efekty, których rządzący nie biorą pod uwagę. Otóż wysoka inflacja i jednoczesne obniżenie VAT-u ukierunkowują konsumpcję w stronę działań wzmagających popyt i przyspieszających obrót pieniądza. Skutkuje to wzmożonymi zakupami w zagranicznych sieciach handlowych, które konsekwentnie wypierają polski mały i średni handel proponując towary wykreowane i zareklamowane dla klienta na czas kryzysu i inflacji. O ironio, to właśnie zagraniczne sieci handlowe otrzymały setki milionów złotych z tytułu tarcz antykryzysowych od polskiego rządu głoszącego „repolonizację” gospodarki.
Wysoka waloryzacja rent i emerytur (całkowicie uzasadniona) plus polityka socjalna i podwyżki płac „po uważaniu” bądź dla tych, którym „nie chcemy, ale dać musimy” stanowić będą według moich szacunków wydatek przekraczający w tym roku 100 mld zł. Jeśli kontynuowana będzie polityka tarcz w stosunku do wybranych przedsiębiorstw, to należy dodać kolejnych kilkadziesiąt miliardów.
Zestawiając powyższą kwotę z pieniędzmi „ściągniętymi”, odzyskanymi od kredytobiorców widać wyraźnie, że wypływ pieniędzy na rynek będzie pokaźny. A przecież ciągle jeszcze ważą się losy środków unijnych, które zostały przyznane Polsce w budżecie na lata 2021-2027 oraz w planie odbudowy. Jestem pewien, że działania proinflacyjne będą dominowały nad antyinflacyjnymi.
Polska potrzebuje długookresowej strategii gospodarczej i jednocześnie spójnego programu przezwyciężenia inflacji. O programie strategicznym nikt z rządzących nawet nie myśli. Zamiast spójnej koncepcji przezwyciężenia inflacji prezes NBP troszczy się o banki i swoją drugą kadencję, zaś premier zabiega o partyjne poparcie i elektorat, który pomoże mu utrzymać władzę. Terapia zaproponowana przez prezesa Adama Glapińskiego przypomina cykliczną lewatywę.
Terapia premiera i ministra finansów Mateusza Morawieckiego to raczej intensywne dożywianie organizmu. Sprzeczność tych dwóch działań jest oczywista. Dowodzi, że tam gdzie odpowiedzialność rozkłada się na dwóch a raczej trzech decydentów (prezes PiS, premier, prezes NBP) należy mówić o świadomej, grupowej nieodpowiedzialności. Zamiast troski o rozwiązanie problemu i usunięcie jego przyczyn zabiega się o poparcie wybranych grup społecznych. Najgorsze jest to, że koszty takich działań obciążą obywateli i polską przedsiębiorczość. O szybkim końcu inflacji – zapomnijmy.