Rachunek jednak nie dotyczy samej tarczy. Zapaść finansów publicznych wywołana jest nie tylko błędnymi decyzjami od marca br., ale szastaniem pieniędzmi publicznymi na kiełbasę wyborczą, aferami finansowymi „rodziny na swoim” i sukcesywnym niszczeniem gospodarki od ponad 5 lat.
Kto ma zapłacić?
Próby szybkiego pozyskania dużych kwot poprzez nałożenie podatków na wielkie podmioty gospodarcze: supermarkety i banki, zawiodły. Te – reprezentujące głównie zagraniczny kapitał znalazły obrońcę w rządach swoich krajów, których „dobra władza” boi się jak ognia. Pozostaje więc łupić tych, którzy są pod ręką: polskich przedsiębiorców, zazwyczaj średnie i małe firmy rodzinne. Przeciwko nim skierowana będzie „zimowa ofensywa” podatkowa.
Ofensywa rozpoczęła się „tradycyjnie”, od wypowiedzi wiceministra finansów, że rząd nowych podatków nakładał nie będzie. Tradycyjnie, dla wszystkich znających nowomowę „poprzedniej epoki”. Każdy pamiętający obietnice „władzy ludowej” zdawał sobie sprawę, że musi być drugie dno, a niewprowadzanie nowych podatków oznacza ni mniej, ni więcej tylko odgrzebanie pomysłów starych. Tak też się stało.
Podwójne opodatkowanie
Pierwszym pomysłem na oskubanie przedsiębiorców jest zarzucone przed laty opodatkowanie podatkiem CIT spółek komandytowych. Pomysł o tyle kuriozalny, że podatek dochodowy dotyczy głównie zysku. Spółki komandytowe zgodnie z prawem zysku nie generują. Wypracowany zysk jest bezpośrednią własnością wspólników, a ci, w zależności od formy organizacyjnej, płacą swoje własne podatki. Tak więc, dzięki „genialnemu” pomysłowi Ministerstwa Finansów dojdzie po raz pierwszy w historii polskiej skarbowości do podwójnego opodatkowania tego samego dochodu.
Po raz pierwszy gdyż nazywane potocznie „podwójnym” opodatkowanie wspólników spółek z ograniczoną odpowiedzialnością czy akcyjnych de facto podwójnym nie jest. Spółki te mają odrębną osobowość prawną, posiadają więc własny majątek, od którego pomnażania płacą podatek. Odrębny – nie „drugi” – podatek płacą od dywidendy udziałowcy czy akcjonariusze.
W nowym projekcie dla spółki komandytowej najpierw zysk należący prawnie do wspólników zostanie opodatkowany jako fikcyjny zysk spółki, po raz drugi – już poprawnie jako zysk wspólników. Od tej reguły zaproponowano jedynie niewielkie wyjątki.
Co więcej, jeśli proponowany bubel prawny nie zostanie jakoś naprawiony, wspólnicy będący osobami fizycznymi zapłacą podatek PIT od… pobranego już przez US podatku CIT (sic!). W skrajnym przypadku realna stopa opodatkowania wyniesie aż 38 proc. dochodu.
Podatek ZUS
Niestety to jeszcze nie koniec. Kolejnym (nienowym oczywiście) pomysłem jest jednakowe opodatkowanie wszystkich dochodów, w tym także dochodów z działalności gospodarczej parapodatkiem ZUS. W chwili pisania tego artykułu prasa donosi o uzgodnieniach rządu ze związkami zawodowymi na ten temat, a konkrety mają być opublikowane w najbliższym czasie.
Jeśli spełni się „czarny scenariusz” będzie to oznaczać, oprócz podniesienia pozapłacowych kosztów pracy (wzrost opodatkowania umów zlecenia do tej pory zwolnionych z ZUS, możliwe, że także umów o dzieło) nałożenie na całość przychodów z działalności gospodarczej stawki ZUS około 35 proc., jaka jest stosowana wobec pracobiorców. Do tej pory, jak zapewne wiemy, większość z nas płaci składki społeczne w podobnym procencie, ale od kwoty zryczałtowanej – 3.136,20 zł lub 780 zł. Owszem, istnieje możliwość wyboru kwoty wyższej, lecz o dziwo – wbrew zapewnieniom rządzących, że to się opłaca – praktycznie żaden przedsiębiorca z niej nie korzysta. Kto jak kto, ale przedsiębiorcy potrafią liczyć i wiedzą, że liczyć należy głównie na siebie.
O tym „Po co przedsiębiorcom ZUS” pisałem w numerze styczniowym Gazety MSP (01/2020), do którego lektury serdecznie zapraszam (do pobrania w wydaniach archiwalnych Gazety MSP). Wyjaśniałem w nim, że nie jest to system „…dzięki któremu zapewniamy sobie spokojną przyszłość, gwarantujemy życie mlekiem i miodem płynące wtedy, gdy już będziemy za starzy, żeby pracować”, a wręcz przeciwnie, pobierana „składka” (nienosząca najmniejszych cech składki ubezpieczeniowej) nie gwarantuje nam w przyszłości nic, poza łaską rządu (gdyż także żadnej umowy ubezpieczeniowej, dającej „składkodawcom” gwarancje, nie podpisywaliśmy).
Nasza przyszła emerytura będzie w tym patologicznym systemie przysłowiowym garnuszkiem od państwa, gdyż w żadnym stopniu „Nie odkładamy na przyszłość dla siebie”. Co więcej, poprzez odbieranie przedsiębiorcom składkowych pieniędzy pozbawia się ich emerytury – którą powinna być własna firma. „To z niej ma zamiar czerpać w przyszłości, czy to z chwilą, gdy uzna, że jest już niezdolny do pracy, czy też – gdy uzbiera taki kapitał, iż uzna, że pracować już nie potrzebuje. A przedsiębiorca, jako inwestor aktywny wie doskonale, że liczy się efekt kuli śnieżnej, że każde zainwestowane dzisiaj w firmę tysiąc złotych, przyniesie kilka tysięcy za kilka lat, czy kilkaset za lat kilkanaście. Przez analogię – każde niezainwestowane – przyniesie stratę. Ta strata, te każde niezainwestowane już ponad 1.000 zł to składka… nie, to podatek ZUS. Zauważyć należy, że jedyny podatek, jaki płaci przedsiębiorca reinwestujący zyski w swoją firmę…”.
Co na to Minister Finansów?
Czy Minister Finansów, planując drastyczne podniesienie składki przez zniesienie ryczałtu jako jej podstawy, jest odmiennego zdania niż moje tezy przedstawione w styczniowym artykule? Nie wiem. Rozumiem, że artykułu nie czytał, bo i po co, ale podejrzewam, że w ogóle nie przejmuje się w tym przypadku teorią ubezpieczeń społecznych, gdyż nie ma najmniejszej ochoty martwić się tym, kto i z czego, w przyszłości, będzie wypłacał jakiekolwiek świadczenia.
Wie doskonale, że kasa jest pusta, i żadnych, poza minimalnymi, wymaganymi do tłumienia niezadowolenia społecznego, świadczeń emerytalnych nie będzie. Chce wydoić przedsiębiorców, wyciągnąć od nich już teraz jak najwięcej, w imię obrony swoich rządowych przywilejów, przekrętów finansowych swoich kolegów i pozycji swojej partii. Nie martwi się przy tym faktem, że w zaprezentowanym duecie „dobrych” zmian opodatkowanie przedsiębiorców może sięgnąć nawet do 60 proc. ich dochodów. Nie martwi się o przedsiębiorców, przedsiębiorczość, gospodarkę i państwo polskie w ogóle. Martwi się, jak przeżyje on i jego klika w państwie, które swoją polityką w 5 lat doprowadzili do bankructwa.
Dług Kaczyńskiego
¯eby nie być posądzonym o rzucanie zbyt mocnych słów na wiatr, przypomnę na koniec fakt z „minionej epoki”. W roku 1980, gdy przelała się czara społecznej goryczy, tzw. „dług Gierka”, wydający się wówczas koszmarnym zadłużeniem gospodarki, i spłacany przez Polskę (mimo znacznych umorzeń) do roku 2012 wynosił 25 mld USD (bilionów wg nomenklatury amerykańskiej). Od dojścia Gierka do władzy, przez 10 lat, daje to średnio 2,5 mld USD rocznie.
Dla sprawiedliwości dodać należy, że dzisiaj, na skutek inflacji (po roku 1980 w USA było to średnio 3 proc. rocznie) łączne długi z 1980 odpowiadałyby około 80 mld USD przez 10 lat. Prognozowane zadłużenie rządu Kaczyńskiego/Morawieckiego u obywateli ma w ciągu najbliższych dwóch lat rosnąć o ponad 61.000.000.000 USD (60 mld USD) rocznie.
Pierwszy Prezes Partii i jego Premier pragną, pomimo drakońskich podatków dla pracowników i przedsiębiorców, zadłużać co roku gospodarkę w tempie 7,5 krotnie większym, niż kojarzony z największymi długami w historii Polski towarzysz Edward Gierek. Z „długów Gierka” wychodziliśmy z trudem. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak będziemy wychodzić z długów Kaczyńskiego. Czy w takim przypadku ktokolwiek może sobie wyobrazić za kilkadziesiąt lat
jakieś emerytury?
Autor: licencjonowany doradca podatkowy (nr 1030). Prezes zarządu Okulscy Księgowość Sp. z o.o. Propagator przedsiębiorczości. Wykładowca Uczelni ASBIRO, Uczelni £azarskiego, Akademii Leona Koźmińskiego, Politechniki Warszawskiej i.in. W latach 2013-2014 Ekspert podatkowy ZPP. Współtwórca grupy „Nowoczesna Przedsiębiorczość” nawołującej do prowadzenia liberalnej polityki proprzedsiębiorczej w Polsce