Dzisiaj jest: 22.11.2024, imieniny: Cecylii, Jonatana, Marka

O brutalnym (i całkowicie legalnym) modelu prania pieniędzy

Dodano: 10.03.2020 Czytane: 18

Firma szukająca inwestora może wpaść w radar „inwestora upadłościowego”, który dokapitalizuje daną spółkę, oczywiście pod pewnymi warunkami – i wcale nie mam tutaj na myśli oprocentowania rzędu 100 proc. rocznie.

Tym warunkiem jest wpuszczenie decyzyjnej osoby do wybranej pod inwestycję spółki, która będzie miała na tyle dużą władzę (np. zarząd), że samodzielnie będzie mogła podejmować decyzje dotyczące np. współpracy marketingowej albo wyboru dostawców (łańcuch zakupów).

Transakcja wiązana

Przykład: przy spółce generującej obroty rzędu (założenie) 40 mln zł rocznie, decyzje zakupowe nie zawsze opierają się na podpisywaniu dokumentów na licencje warte 200-300 tys. zł np. na zakup programów do przetwarzania danych. To często decyzje inwestycyjne sięgające portfela 5-6 mln zł (np. wdrożenie gigantycznego ERP i kilku dedykowanych narzędzi technologicznych mających połączyć oddziały spółki).

Inwestor, który zasili spółkę poszukującą finansowania np. kwotą 10 mln zł i wejściem na 35 proc. udziałów, instaluje swojego człowieka do spółki zgodnie z umową inwestycyjną, aby ten wsparł spółkę wiedzą oraz zagwarantował inwestorowi szybkie ROI. Tak też się dzieje, radość zdaje się obrazować zaciśniętą pięść prezesa, który z uśmiechem patrzy na firmę i inwestora, który pomaga jej rosnąć.


Model warunków zwrotu otrzymanych 10 mln zł i wyjścia z udziałów inwestora? Prosty – 13,5 mln zł w ciągu 5 latach działalności i zwrot udziałów – a jeżeli to nie nastąpi, to rozłożenie należności na większe odsetki – lub przejęcie większej części udziałów przez inwestora.

Oficjalnie nie widać żadnego ryzyka – spłacenie 13,5 mln zł w ciągu 5 lat to realna możliwość spółki, która dzięki dofinansowaniu wejdzie w nowe obszary rynku i pozyska szereg nowych, strategicznych klientów (w ostateczności weźmie kredyt) – efekt kuli śniegowej nastąpi i spółka będzie zarabiać nie tylko na spłatę i „wypchnięcie” z udziałów inwestora, ale też umocni rynkową pozycję.

Upadłość kontrolowana

Po 36 miesiącach, gdy zostaje spłacone 10 mln zł (kapitał bazowy) i inwestor oddaje 15 proc. udziałów (został na 20 proc.), uprzednio wpuszczony do spółki człowiek inwestora podejmuje nową decyzję – inwestycję w nowe rozwiązania o wartości 6 mln zł, które ma dostarczyć jedna z zagranicznych spółek biorących udział w przetargu (przygotowywanym w spółce z pomocą umocowanego w niej człowieka inwestora).

Ta inwestycja ma przynieść firmie ok 2 mln zł więcej obrotu miesięcznie, więc wszystko się opłaca. Warunkiem inwestycji jest wpłata 70 proc. ceny (4,2 mln zł) jako transzy wejściowej. Tak też się dzieje – i po 3 miesiącach od transakcji firma, która wygrała przetarg… upada. A wraz z jej upadkiem znika 4,2 mln zł.

Tego jeszcze nikt nie wie, ale w ciągu 36 miesięcy, inwestor otrzymał 10 mln zł bazowego kapitału jako zwrot pożyczki + 4,2 mln zł dzięki spółce, którą „podstawił” pod upadłość. Tym sposobem, inwestor „upadłościowy” ma w portfelu 4,2 mln zł po około 38 miesiącach (niewiele, ale to czysta gotówka), ma też 20 proc. akcji spółki, którą zasilił pieniądzem, a która jednocześnie ma mu przelać pozostałe, umowne 3,5 mln zł odsetek do końca 60. miesiąca umowy inwestycyjnej.

Strata, czy zysk

Strata 4,2 mln zł dla spółki to ogromny cios, a dla inwestora… ostatecznie 3,5 + 4,2 = 7,7 mln zł. Oczywiście nie licząc obsługi „upadłości”, która może wynieść nawet 10 proc. kapitału (420 tys. zł), ale każdy lubi dzielić się prowizją za efekt ze skutecznymi kancelariami prawnymi, które upadłość poprowadzą legalnie i… zawsze z ograniczoną odpowiedzialnością – złożone dokumenty we właściwym czasie pozwalają odsuwać od odpowiedzialności zarząd takiej spółki.
Mija pięć lat – spółka zwraca inwestorowi pozostały kapitał – inwestor kończy na czysto z „7 mln zł” zysku (odejmując koszty prawników) i oddaje udziały zgodnie z umową. Mało? To w pewnym sensie jednak bezpieczny sposób zarabiania – i przy pełnej kontroli biznesowej.

Pomnóż taką działalność razy 100 spółek i kilkadziesiąt krajów – daje to setki milionów złotych wypranych legalnie pieniędzy w skali kilku lat działalności takiego inwestora. Pomijam oczywiście fakt w ilu spółkach taki inwestor nadal ma udziały, gdyż nie wszystkie są w stanie spłacić należności w wyznaczonym czasie z uwagi na stratę (upadłość kontrahenta) – a ile spółek zostało przejętych po takiej inwestycji, gdyż spółki nie mogły udźwignąć strat.

Brzmi jak fikcja? Brzmi jak całkiem skuteczny model biznesowy. Czy etyczny? Tam gdzie przelewają się pieniądze etyka traci wartość. Rozwiązania AML? Na takie metody jeszcze nie wymyślono skutecznych papierków lakmusowych, które mogłyby namierzać bądź pociągać do odpowiedzialności winnych takiej działalności – bo wszystko dzieje się zgodnie
z jurysdykcją danego kraju.

Zupełnie legalnie – upadłość jest skuteczną formą zamykania firmy i każda działalność gospodarcza ma prawo znaleźć się w takiej sytuacji. Upadłość może być opłacalna, szczególnie dla inwestujących w takie sposoby inwestycyjne.

Autor jest ekspertem w zarządzaniu procesami, planuje i wdraża strategie sprzedaży oraz digital marketingowe. Zawodowo od ponad 10 lat pomaga firmom rozwijać skalę działalności i zwiększać obroty. Pasjonat sztucznej inteligencji oraz komunikacji międzyludzkiej. Co-Founder w firmie invocall.com
 

Polecane
Zapisz się do newslettera:
Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych w celach marketingu usług i produktów partnerów właściciela serwisów.