Jak wszystkie, także te dwie ostatnie „deformy” podatkowe przyjmowane przez rząd tłumaczone są oczywiście dobrem krajowych firm rodzinnych i ich promowaniem kosztem kapitału zagranicznego. Czy skutkują jednak jakimkolwiek wsparciem dla drobnych przedsiębiorców? Wręcz odwrotnie. Nakładają kolejne, czasochłonne i stresogenne obowiązki administracyjne, którymi przedsiębiorca musi się zajmować, zamiast tym, do czego został powołany – prowadzeniem biznesu i zarabianiem pieniędzy.
Deforma za deformą
Pierwszym z najnowszych „ułatwień”, wprowadzonym jeszcze pod koniec ubiegłego roku podatkowego, był tzw. obowiązkowy split-payment. Ustawa jest pochodną pierwszej ustawy wprowadzającej ten system dobrowolnie, która okazała się całkowitą porażką działań rządu.
Przedsiębiorców, którzy zastosowali się do tego systemu rozliczeń, było jak na lekarstwo, co spowodowało dalsze działania represyjne, i uchwalenie przymusowej podzielonej płatności dla znacznej grupy towarów i usług. Projekt zastępuje też (tym razem można rzec: na szczęście) inny niewypał podatkowy, jakim było tzw. odwrotne obciążenie VAT.
Niestety zmiana jest tradycyjnie uchwalona „na kolanie”, przez co zagmatwana i niejasna. Niespodziewanie rozszerza też obowiązywanie dawnego zakresu odwrotnego obciążenia na nowe obszary. Wielu przedsiębiorców nie zdaje sobie sprawy, że w systemie podzielonej płatności winni są płacić za tak powszechne w użyciu produkty, jak telefon komórkowy, komputer czy toner do drukarki, jeśli (nawet mimo niewielkiej wartości danego sprzętu liczonej jednostkowo) znajdują się one na fakturach, przekraczających kwotę płatności 15.000 zł, wraz z innymi, „niewinnymi” z punktu widzenia podatku VAT towarami. Podobnie podatnicy zwolnieni
z VAT, często nie mają świadomości, że mimo iż kwestie dotyczą podatku, który ich w zupełności nie obowiązuje, w pewnych przypadkach są także narażeni na sankcje.
Interpretacje do interpretacji
Co więcej, koszmarne rozbieżności pomiędzy ustawą, a jej interpretacją, powstały co do samej kwoty, dla której obowiązuje ustawa. Tworząc przepisy, popełniono kardynalny błąd w odwołaniu do ordynacji podatkowej, i zamiast wskazać przepis z tejże ordynacji, mówiący o kwotach powyżej 15.000 zł, odwołano się jedynie do samej kwoty, czyli równych 15.000 zł.
Czytając literalnie, dla kwot wyższych i niższych od wskazanej ustawa nie obowiązuje, co wprawiło we wściekłość jej autorów z Ministerstwa Finansów, dokonujących zmian jej interpretacji za pomocą wpisów na… Twitterze (o czym pisałem w listopadowym wydaniu Gazety MSP). Podatnikom coraz trudniej się połapać, czy powinni stosować stricte przepisy prawa, czy nielegalne naciski ministra.
Kosztowne procedury
Oliwy do ognia zamieszania dolało wejście w życie, z dniem 1 stycznia br. kolejnych przepisów, zwanych roboczo „Białą listą VAT” odwołujących się do tych samych co poprzednia ustawa zapisów ordynacji podatkowej, dotyczących płatności powyżej 15.000 zł. Przedsiębiorca przed zapłaceniem każdej wyższej faktury musi sprawdzić już nie tylko adnotacje na tejże fakturze, wyszczególnione na niej towary czy usługi (a nuż wystawca nie zamieścił odpowiedniej adnotacji – odpowiada wtedy także nabywca), ale dodatkowo czy wystawca prowadzi działalność gospodarczą i czy jego rachunek znajduje się w oficjalnym spisie autoryzowanych rachunków bankowych.
Przedsiębiorcy notorycznie mylą ze sobą obie ustawy. Co gorsza – prawidłowe zastosowanie się do przepisów jednej (o obowiązkowym split-paymencie) nie oznacza automatycznie spełnienia wymogów drugiej (Białej listy VAT), dotyczącej de facto tego samego zagadnienia, i odwrotnie. Cała procedura, służąca zapłacie jednej tylko faktury kosztowej, wydłuża się do kilku, czy wręcz kilkunastu minut. Czy jesteśmy w stanie postawić się w sytuacji przedsiębiorcy płacącego dziennie po kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt faktur? A przecież najmniejszy błąd karany jest coraz wyższymi sankcjami, od mandatów, grzywien i kar skarbowych począwszy, na odpowiedzialności karnej i wyksięgowaniu kosztów skończywszy.
Bałagan w naszym klubie to norma
Nic dziwnego, że w ogólnym bałaganie podatkowo-prawnym coraz częściej pojawiają się informacje, dotyczące praktyk odmowy zapłaty dostawcy za fakturę, pod pozorem braku rachunku na „Białej liście”, czy wręcz wpisywanie do umów zastrzeżeń, że faktura nie zostanie zapłacona do chwili opublikowania tam rachunku. Działania te są w sposób oczywisty bezprawne.
Nie istnieje obowiązek umieszczania niektórych rachunków na liście, co więcej, dla wielu osób fizycznych nie ma nawet obowiązku posługiwania się rachunkiem firmowym. Zarówno przepisy o obowiązkowym split-paymencie, jak i o „białej liście”, jakkolwiek nakładają sankcje na nieprawidłowe płatności, wskazują też sposób ich uniknięcia – niestety, jak można przypuszczać – także powodujący dodatkową biurokrację i stratę czasu – poprzez pisanie „informacji” do
naczelników US. Brak rachunku na liście nie jest więc równoznaczny z sankcją.
Co więcej, przepisy podatkowe w żaden sposób nie mogą zwolnić kontrahenta z obowiązku zapłaty. Terminy zapłaty reguluje nowa „Ustawa o przeciwdziałaniu nadmiernym opóźnieniom w transakcjach handlowych” (dawna: „Ustawa o terminach zapłaty w transakcjach handlowych”), zgodnie z którą ustawodawca podnosi dla podmiotu uchylającego się od płatności wysokość odsetek karnych (do 11,5 proc.) oraz zryczałtowanej opłaty windykacyjnej (od 40 do 100 EUR za każdą niezapłaconą fakturę).
Dodatkowo ustawa narzuca na dłużników kolejne sankcje płatne… nie poszkodowanym, ale na rzecz skarbu państwa. Tak więc przedsiębiorca karany jest już z dwóch stron. Z tytułu sankcji za złe wykonanie nowych, niejasnych obowiązków, oraz z tytułu sankcji za… strach przed ich złym wykonaniem.
Wylewanie dziecka z kąpielą
W efekcie powyższych „proprzedsiębiorczych” działań osoby prowadzące „wspierane przez rząd” małe i średnie firmy, których nie stać na outsorcowanie tych funkcji, tracą pieniądze, poświęcając czas na bezproduktywne działania administracyjne.
Czy nie tracą ich także średnie i duże? Stosunkowo mniej. Z jednej strony firmom zatrudniającym rozbudowane działy administracyjne o wiele łatwiej rozłożyć na już posiadanych pracowników dodatkowe obciążenia, z drugiej strony „duzi” oszczędzający na działaniach administracji zlecają je na zewnątrz, zarzucając podwykonawców (pech chce, że najczęściej właśnie tych małych i mikro) dodatkową pracą, za którą trudno doprosić się o godziwą zapłatę firmom zależnym ekonomicznie od zleceniodawcy. Wychodzi na to, że to właśnie ci najmniejsi zmuszeni będą zapłacić za „powszechny dobrobyt”.
Nie na darmo już za poprzedniej komuny, starzy przedsiębiorcy mawiali: Idzie reforma, czas zwijać biznes…
Autor jest licencjonowanym doradcą podatkowym (nr1030). Prezes zarządu Okulscy Księgowość Sp. z o.o. i Grupy Księgowej skupiającej 7 spółek księgowych i audytorskich.
Specjalizuje się w aspektach związanych z długofalową optymalizacją podatkową i gospodarczą prowadzonej działalności mikro- i małych przedsiębiorców oraz outsourcingiem zatrudnienia („samozatrudnieniem”) i kontraktami menedżerskimi. Propagator przedsiębiorczości. Wieloletni wykładowca Alternatywnej Szkoły Biznesu i Rozwoju Osobowego ASBIRO prowadził wykłady także na Uczelni £azarskiego, Akademii Leona Koźmińskiego, Politechnice Warszawskiej i.in. W latach 2013-2014 Ekspert podatkowy ZPP. Współautor „Biblii e-biznesu 2”