Intensywne i wysokobudżetowe kampanie reklamowe zachęcające do zakupów w sobotę, to dość skuteczna próba dostosowania się większości supermarketów do wprowadzonego w Polsce w zeszłym roku zakazu handlu w niedzielę. Niestety, po tych zmianach w znacznie trudniejszej sytuacji znalazły się małe sklepy. A przecież to one miały podobno stać się beneficjentami nowych regulacji!
Retoryka rządu w sprawie zakazu handlu w niedzielę opierała się na bardzo prostym PR-owskim przekazie: jeśli w niedzielę duże supermarkety będą zamknięte, to klienci automatycznie wybiorą się na zakupy do małych, tradycyjnych, polskich sklepów... Będzie tak dlatego, że wtedy to one będą mogły prowadzić handel.
Wygląda jednak na to, że była to tylko genialna w swojej prostocie recepta, ale na szybkie zbicie kapitału politycznego przez partię rządzącą, a nie na wsparcie właścicieli polskich sklepów. Na przykład uderzenie w galerie nie zaszkodziło im samy, lecz skończyło się przegraną właśnie małych polskich handlowców i usługodawców.
Zupełnie bowiem pominięto fakt, że w galeriach oprócz sklepów wielkopowierzchniowych znajdują się również małe sklepiki. Zresztą nie tylko, bo także piekarnie, cukiernie, bary, restauracje, kwiaciarnie, kantory wymiany walut, czy też punkty świadczące drobne usługi, jak choćby dorabianie kluczy, czy naprawy obuwia. Wszyscy oni ucierpieli, gdyż jeśli nawet sklepy te i punkty byłyby otwarte w niedzielę, to i tak by niewiele zarobiły. Ruch bowiem w takich centrach generują tylko duże sklepy, im natomiast zakazano handlować w niedzielę. Klientów więc nie ma.
Cóż, kiedy rzeczywistość gospodarcza regulowana jest jedynie po to, aby osiągać korzyści polityczne, nietrudno o katastrofę. Tak może być i w tym przypadku. Negatywnych bowiem skutków jest i będzie więcej, niż tylko te wspomniane w przypadku galerii handlowych.
Na przykład, na podstawie niedawno opublikowanych prognoz, tylko w tym roku zamkniętych ma zostać w Polsce ponad 5 tys. małych, tradycyjnych, polskich sklepów! Dyskontów i supermarketów natomiast w tym samym czasie ma – uwaga - przybyć. Szacuje się, że otwartych zostanie niemal 2 tys. nowych placówek! Dodatkowo, obroty małych sklepów mają w tym czasie spaść prawie o 6,5 proc., podczas gdy sieci supermarketów mają się cieszyć w tym okresie ponad pięcioprocentowym wzrostem. Dlaczego? No, bo małe sklepy nie są w stanie przebić oferty hipermarketów, które jeszcze bardziej agresywną reklamą i promocjami przyciągają klientów od poniedziałku do soboty.
W niedzielę natomiast polskie, małe sklepy przegrywają, po pierwsze z nowo budowanym przez rząd systemem zachowań społecznych, czyli z promocją nierobienia zakupów w ten dzień, a z drugiej strony z nowym konkurentem - ze stacjami benzynowymi!
Tak, ze stacjami benzynowymi, które zamiast zajmować się handlem paliwami „poszły” w spożywkę. Ba, niektóre handlują już nawet artykułami przemysłowymi. Jest tak między innymi dlatego, że wobec małych sklepów wprowadzono bezwzględny warunek, by w niedzielę w ich sklepach mógł sprzedawać wyłącznie właściciel, ale innych sklepów, na przykład na wspomnianych stacjach paliw, tego obowiązku w sposób oczywisty już nie ma.
Tak, zakazem handlu w niedzielę, pod hasłem wspierania małych i średnich firm, wszyscy zostaliśmy „uszczęśliwieni na siłę”. Po pierwsze obywatele, którym ograniczono wolność konsumenckich zachowań. Po drugie przedsiębiorcy, bo zakazano im prowadzić własny biznes, jeśli nie staną osobiście za ladą. I po trzecie, także pracownicy sieciowych sklepów, ponieważ wydłużył się im czas pracy w soboty i w nocy.
Czy zatem ktokolwiek wygrał na tych zmianach Tak. Być może związki zawodowe, być może Kościół, ale na pewno partia rządząca. Tylko czy o to powinno chodzić?
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego