Reguła mówi, że im bogatszy kraj, tym mniejszą część wydatków jego obywatele przeznaczają na żywność. Według badań Departamentu Rolnictwa USA (USDA), Amerykanie średnio wydają na jedzenie spożywane w domu 6.6 proc., Niemcy – 10.2 proc., a Nigeryjczycy – 56.6 proc.
domowego budżetu.
W koszyku statystycznego Polaka udział żywności i napojów przez ostatnie lata wynosił według GUS ok. 24 proc. I choć dane nieco się różnią od publikacji USDA (17.2 proc.) czy Eurostatu (lekko poniżej 20 proc), to jednak potwierdzają, że zamożność ma kluczowy wpływ na strukturę wydatków gospodarstwa domowego.
Znacznie ciekawszą kwestią są jednak nie tyle różnice pomiędzy poszczególnymi krajami, ale rozkład wydatków wewnątrz państwa. On wpływa na to, jak odbieramy zmiany cen oraz jaki jest nasz faktyczny poziom inflacji, gdyż przeciętne czy statystyczne gospodarstwo domowe praktycznie nie istnieje.
Wyższe zarobki to niższa inflacja
Odmienny od przeciętnego odbiór zmian cen przez gospodarstwa domowe często wynika faktu, że wyższe koszty zakupu towarów nabywanych kilka razy w miesiącu (np. żywność) zapamiętujemy lepiej niż różnice w cenach dóbr trwałych (np. telewizor, meble). Czasami jednak przekonanie części społeczeństwa o szybszej od oficjalnie publikowanej inflacji ma przełożenie w faktach.
Bardzo dobrym raportem, potwierdzającym intuicję, są dane brytyjskiego Biura Statystyki Narodowej (ONS). W dokumencie „Zróżnicowane doświadczenia inflacyjne brytyjskich gospodarstw domowych” czytamy, że w latach 2003-2013 średni wzrost cen na Wyspach wynosił
2.6 proc. rocznie. Jeśli jednak spojrzymy na średnią inflację dla 10 proc. osób najwięcej wydających, to przeciętnie wynosiła ona 2.3 proc. w badanej dekadzie.
Z kolei dla 10 proc. najmniej zamożnych Brytyjczyków miała ona wartość 3.7 proc., czyli o połowę więcej. Z tego w latach 2003-2013 koszt dóbr i usług wzrósł dla najbogatszych o 29 proc., a dla najbiedniejszych o 44 proc. Skąd biorą się takie olbrzymie różnice?
Przy niższych dochodach stosunkowo dużo wydajemy na żywność i utrzymanie mieszkania, a względnie mało na spożywanie posiłków poza domem czy hotele. W badanej dekadzie silne rosły ceny żywności i usług komunalnych, co spowodowało tak dramatyczne różnice.
W Polsce niestety podobnie jak na Wyspach
Mimo że Wielka Brytania jest gospodarką rozwiniętą, a Polska rozwijającą się, to procesy inflacyjne są dość podobne. ¦rednioroczny poziom inflacji w latach 2004-2016 wyniósł w naszym kraju 2.1 proc. W tym czasie jednak ceny z kategorii „żywność i napoje bezalkoholowe” rosły każdego roku przeciętnie o 2.9 proc., a koszty „użytkowania mieszkania i nośniki energii”
o 4.1 proc.
Z opracowania GUS „Budżety Gospodarstw Domowych w 2015 r.”, opublikowanego we wrześniu 2016 r., wynika, że 20 proc. osób najgorzej sytuowanych przeznacza na żywność oraz opłaty mieszkaniowe 53.6 proc. wszystkich swoich wydatków. Z kolei dla 20 proc. najzamożniejszych Polaków powyższe kategorie stanowią jedynie 36.3 proc. koszyka inflacyjnego.
Od 2004 r. koszyk wydatków dla wspomnianej, pierwszej grupy tylko ze względu na wzrost cen mieszkania i żywności jest droższy o 26 proc. Natomiast dla najbardziej zamożnych zdrożał on z powyższych powodów jedynie o 18 proc. To dobrze pokazuje, że odbiór zmian cen przez poszczególne grupy społeczne nie jest tylko kwestią psychologiczną, ale również ma potwierdzenia w faktach.
W rezultacie najszybszy od kilku lat wzrost cen żywności i rosnące koszty utrzymania mieszkań znowu zaczną wyraźnie obniżać siłę nabywczą osób z dochodami poniżej średniej. Z kolei ci, którzy zarabiają najwięcej, w niewielkim stopniu odczują powyższe zmiany, gdyż ich udział w ogólnych wydatkach jest względnie ograniczony.
Marcin Lipka
Główny analityk Cinkciarz.pl